Zielone obligacje na ratunek planecie
Zielone obligacje na ratunek planecie
07 - Maj - 2019 — 4•min
Czy rynki finansowe mogą wesprzeć zieloną rewolucję? Powstanie funduszy inwestujących w zielone obligacje mogłoby pomóc rozwinąć rynek instrumentów finansujących projekty przyjazne środowisku. Popyt na zielone obligacje istnieje, niestety nie ma aktywnego rynku.
Zielone obligacje to stosunkowo młody instrument finansowy, a na rynkach zaczął pojawiać się w 2013 r. W zasadzie nie różni się on specjalnie od zwykłych obligacji — po prostu środki uzyskane z ich emisji przeznaczane są na jasno określony, proekologiczny cel — np. energia odnawialna, efektywność energetyczna, oczyszczanie, recycling itp.
Wbrew pozorom Polska jest prekursorem, jeśli chodzi o skarbowe green bonds. W grudniu 2016 r., jako pierwszy kraj na świecie, wyemitowaliśmy zielone obligacje o wartości 750 mln EUR. Następnie na początku 2018 r. przeprowadzono kolejne dwie emisje na łącznie 3 mld EUR (chętnych na emisję ze stycznia 2018 r. o nominale 1 mld EUR było na ponad 3 mld). Również Francja, Belgia, czy Irlandia emitowały tego typu papiery, a w maju Holandia jako pierwszy kraj z ratingiem AAA przeprowadzi emisję zielonych obligacji.
Nie tylko rządy, ale również samorządy i przedsiębiorstwa mogą emitować zielone obligacje. Jednak dotychczas uczestnicy polskiego rynku kapitałowego i emitenci komunalni nie zdecydowali się jeszcze na taki krok. Wyjątkiem było BZ WBK (obecnie Santander).
Patrząc globalnie, ale również w polskich realiach, wydaje się, że istnieje potencjalnie duży rynek nabywców tego typu instrumentów — świadomych ekologicznie inwestorów (za granicą do takich często należą fundusze emerytalne i fundacje non-profit). Potwierdzeniem tego jest zainteresowanie, jakim cieszył się zielony dług skarbowy wyemitowany przez polski rząd.
Niestety nie istnieje rynek wtórny, na którym można by handlować zielonymi obligacjami. Inwestorzy, którzy obejmują takie instrumenty, trzymają je na ogół do terminu zapadalności. Taka sytuacja hamuje dalszy rozwój zielonych obligacji, które pomimo tego, że cieszą się sporą popularnością, to brak aktywnego rynku powoduje, że trudno ocenić ich wartość w danym momencie. To może z kolei powstrzymywać nowych potencjalnych emitentów. Gdyby widoczne było, że zielone obligacje są kwotowane powyżej nominału na rynku wtórnym, to mogłoby to stanowić impuls do przeprowadzania nowych emisji ekologicznego długu. Brak rynku wtórnego powoduje również ograniczoną dostępność tego typu instrumentów dla inwestorów indywidualnych.
Emisja green bonds skutkuje wyższymi kosztami, ponieważ, aby być za taką uznana, musi spełniać odpowiednia kryteria określone przez Climate Bond Initiative. Finansowany projekt nie tylko musi być uznany za ekologiczny na etapie pozyskiwania finansowanie, ale również w przyszłości jego efektywność ekologiczna i społeczna musi być mierzona i raportowana. Z drugiej strony, ewidentnie istnieje wśród inwestorów popyt na tego typu produkty motywowany nie tylko chęcią zysku, ale również pobudkami ideologicznymi, co mogłoby pozwolić obniżyć oferowaną marżę.
Zgodnie z wyliczeniami Bloomberga na świecie istnieje zaledwie 20 funduszy i ETF-ów skupiających się na zielonych obligacjach zarządzających aktywami o łącznej wartości 2,8 mld USD. Rynek jest na tyle mały, że większość tych funduszy musi obejmować również zwykłe obligacje firm, które można zaliczyć do kategorii proekologiczne, ale nie są strictezielonymi obligacjami (w Polsce przykładem mogą być np. obligacje Columbus Energy). W listopadzie ubiegłego roku BlackRock największy na świecie fundusz inwestycyjny wystartował ze swoim ETF-em inwestującym w zielonego obligacje, co może być dobrą wiadomością dla rozwoju rynku.
Z zielonymi obligacjami i ich rynkiem jest podobny problem, jak jeszcze niedawno z samochodami elektrycznymi i stacjami ładowania: nie produkujemy samochodów elektrycznych, bo nie ma dla nich infrastruktury, a infrastruktura nie powstaje, bo nie ma samochodów.
Pomimo że globalny rynek green bonds dopiero raczkuje, są solidne podstawy, aby wieszczyć jego dynamiczny rozwój. Wydaje się, że jest to przede wszystkim ciekawy sposób pozyskiwania finansowania przez samorządy chcące inwestować w ochronę środowiska. Tutaj wciąż dominują kredyty bankowe, czy zwykłe obligacje komunalne.
W dobie wielkich ekologicznych inicjatyw, ograniczania emisji węgla i zwiększania udziału odnawialnych źródeł energii w miksie energetycznym, czy nawet medialnej walki ze smogiem w miastach, istnieje potencjał do realizacji projektów środowiskowych. Unia Europejska postawiła sobie cel, aby do 2030 r. 32 proc. energii pochodziło ze źródeł odnawialnych Zgodnie z wyliczeniami Międzynarodowej Agencji Energii Odnawialnej, aby to osiągnąć potrzebne są inwestycje warte ponad 60 mld euro rocznie. W jakiś sposób trzeba to sfinansować, więc istnieje istotne pole do rozwoju dla zielonych obligacji.
Wojciech Bartosik
Analityk
Michael / Ström Dom Maklerski